Na dobre i na złe aż nas śmierć nie rozłączy? Ależ to głupie. Jak możesz tak zaufać, tak wierzyć. Przecież nigdy nie można nikogo być pewnym w 100%. Zawsze on może zgłupieć, oszaleć na tle innej i powiedzieć “no sorry, odchodzę”.
Poza tym Ty też możesz stać się inna. Dorosnąć, dojrzeć, wyedukować się i nagle spojrzeć na swojego lubego..i go nie poznać. Bo dotąd był doskonały, ale wszystko się zmieniło. Bo Ty się zmieniłaś. I już nie chcesz z nim być.
Czyja to wina? Twoja, bo postanowiłaś zawalczyć o siebie? Szłaś dalej, a on w pewnym momencie przystanął? Przecież nie musiałaś wyrywać się niczym głodne zwierzę z waszej wygodnej rzeczywistości! Ale wyszłaś, postawiłaś kropkę nad i. Znaczy tak wygodnie jednak nie było i czegoś Ci brakowało. A może to jego wina? Bo stracił Cię z oczu? Skoncentrował wzrok na czymś innym…
Jak to się dzieje, że teoretycznie dwie idealnie dobrane osoby się rozstają?
Rozstają się, bo zmieniają się za bardzo? Czy rozstają się, bo wkradła się nuda, zwyczajność, codzienność? Nie było wyzwań, wrażeń, emocji, powiewu nowości? I się wypaliło po prostu, mimo że tym razem miało się udać?
Związek na zawsze? Nie, na chwilę.
Marzymy o byciu na dobre na złe. Na zawsze. Pewnie nie wszyscy, jednak nadal spora część osób tak. Chcemy spokoju i stabilizacji, bratniej duszy, kogoś na kim można polegać.
Na początku są motyle, ochy, achy, wszystko nowe, jeszcze nieodkryte. Można robić wiele rzeczy pierwszy raz i to jest piękne. Nie potrzeba wiele. Dobrze układa się…samo. Każdy dzień jest przygodą.
Z czasem jednak wszystko się zmienia
Bo nowa osoba staje się już “stara”, oswojona, zwyczajna. Przywykliśmy, że jest, szybko przyzwyczailiśmy się do niej. Zobaczyliśmy ją w całej okazałości, nie tylko w najlepszym wydaniu, ale i w tym najgorszym, zawstydzającym, nieładnym…tym, którego nie chcieliśmy oglądać.
Anioł przestał być aniołem.
To głupie, bo przecież nie próbował udawać, że nim jest (chociaż czasami może i próbował). To Ty uwierzyłaś, że go spotkałaś.
I jak to w ludzkiej naturze bywa…to, co do tej pory było super, przestało takie być. Pojawiła się myśl o czymś więcej.
Czyja to wina, że się wypaliło? Że jednak wyższy poziom relacji to było za dużo? Że zabrakło determinacji, starań, wiary?
Pojawiła się nuda?
Czy nuda w związku jest zła?
Pewnie nie. Jest naturalnym elementem życia. Czasami się nudzimy, ale wtedy staramy się zabić nudę. By jednak to zrobić, musi się nam chcieć. To po drugie. Bo po pierwsze musimy nudę dostrzec, a nuda w związku lubi bawić się w chowanego. Łatwo ją pomylić z “szarą codziennością”, “zwyczajnością”, która dotyczy przecież każdego…
Na nudę trzeba odpowiednio szybko zareagować. I docenić informację, jaką nam niesie, że czas na zmiany:
- wspólne hobby,
- wyjście,
- wyjazd,
- zmianę w życiu,
- motywację,
- nowy cel.
Czy to zawsze pomoże?
Niestety nie.
Bo niektórzy nie chcą zabijać nudy i starać się bardziej. Myślą sobie, że skoro znużenie się pojawiło, to już sygnał, że coś jest nie tak. Przecież jest tyle innych opcji, czas uciekać. Rozwijać się, iść dalej.
Z kimś innym.
Niektórzy zbyt mocno lubią motyle, ekscytację typową dla początkowych etapów związku. Dlatego budują krótkie relacje, 2-3 letnie. To, co się rozpaść musi, rozpada się. Najczęściej wtedy, kiedy pojawiają się pierwsze zgrzyty. A później rodzi się następna fascynacja i kolejny związek, który ma być na zawsze. Tym razem się na pewno uda.
Czy tak będzie?
Czy jednak znowu w kolejnej relacji popełnimy te same błędy, wierząc, że w szczęśliwych związkach nudy być nie powinno?
A może problem jest głębszy? Może to nie czas, nie świat na długie relacje “na śmierć i życie”? Może dzisiaj to zbyt poważne i jednocześnie lekkomyślne, by zakładać, że uda się nam przeżyć razem dziesiątki lat w zgodzie i szczęściu? Jak sądzicie? Nuda wygrywa…zawsze? Bo za bardzo się zmieniamy i za bardzo niedoskonali jesteśmy…z natury? I chcemy więcej tak po prostu?
A może mądrzy ludzie się…nie nudzą?
Jak to jest?
Nie mogę się nie zgodzić.