Żyjemy w cieniu. Przez lata. Słyszymy, że nie warto się wychylać i nie ma co wychodzić przed szereg. Trzeba zaakceptować, że bycie miłą i grzeczną to podstawa. Dla innych. Nie dla siebie. Mówią, żeby nie płakać, nie grymasić, nie być zbyt upartą, nie dąsać się. Uśmiechać się, bo co masz taką kwaśną/poważna/niewyraźną minę. Jakby zwykły wyraz twarzy to za mało. Ma być uśmiech od ucha do ucha i już. Żeby innym nie psuć humoru, nie rzucać się w oczy i nie dołować. Bo ciągle mamy myśleć o innych, dbać i usługiwać. Nawet uśmiechem. Do tego jesteśmy stworzone. Aż przychodzi pewny etap, często to czas po czterdziestce, kiedy mówimy dość. Po 40 nareszcie idziemy po swoje. I to z przekonaniem, że należy się nam to wszystko, czego pragniemy, jak mało komu! Wreszcie to weźmiemy w dłonie i już nie puścimy.
Odzyskujemy czas
Po co idziemy w pierwszej kolejności?
Po czas. Mimo że niejednokrotnie dużo się dzieje, to jest spokojniej, uważniej.
Odzyskujemy swój czas. Przestajemy go marnować na to, co nam nie służy. Odcinamy się, sprzątamy w relacjach. I zaczynamy rozumieć, że: związki na siłę są bez sensu, przyjaźnie tylko po coś nie mają racji bytu, że lepiej być samą niż tworzyć puste i płytkie relacje. Nade wszystko liczy się codzienność. To, że czujemy, że czas jest policzalny. Nie oszukamy go. Nie wiemy, ile nam jeszcze zostało. Dlatego podchodzimy do mijających dni z większą uwagą i szacunkiem.
Swoje dobro
Po 40 idziemy po swoje dobro. Wyszarpujemy je z zębów tych, którzy je trzymali i przeżuwali ze smakiem. Korzystali, nie dając z siebie nic.
Często rozwodzimy się, porzucając złudzenia, że on się w końcu zmieni.
Zaczynamy walkę o siebie.
Całkowicie odmieniamy swoją karierę. Nie boimy się iść na studia, skończyć kurs, wyjechać na drugi koniec Polski, czy nawet świata.
Spełniamy marzenia.
Budzimy się z letargu. Spadają nam klapki z oczu i nagle ukazuje się rzeczywistość w całkiem innym wydaniu. Rozumiemy, że byłyśmy ślepe.
Przyglądamy się swoim emocjom
Po 40 przychodzi też czas refleksji. Uspokajamy się, akceptując siebie w pełni. Przyglądamy się swoim emocjom i już z nimi nie walczymy. Rozumiemy je. Bez wstydu, bez potrzeby udoskonalania się na siłę.
Pozwalamy sobie na płacz, śmiech, żal i rozpacz. Nie udajemy, że jesteśmy ze stali, bo nie jesteśmy.
Rośnie też nasza pokora, ale jednocześnie sprawczość. Poczucie, że mimo wszystko naprawdę wiele mamy pod kontrolą i na mnóstwo rzeczy mamy wpływ.
„Teraz patrzę na siebie, nie na innych, teraz ja jestem ważna, do wielu spraw podchodzę z dystansem, odsunęłam się od kilku osób, co zdecydowanie wyszło mi na dobre” Katarzyna
„Otworzyłam oczy. Cieszą mnie drobiazgi. Doceniam czas z bliskimi memu sercu osobami.
Materialnie…nie biorę udziału w wyścigu szczurów, jest mi z tym bardzo dobrze. Kocham moje dobre życie”. Wiola
„Przestałam być naiwna oraz odzyskałam wiarę w to, że ja jestem ważna i wartościowa” Anita
„Co zmieniłam? Bardzo dużo. Mam wrażenie, że obudziłam się z letargu i zaczęłam żyć naprawdę”. Renata
„Przede wszystkim podejście do samej siebie. Co za tym idzie do innych z automatu również. Więcej asertywności, szacunku do siebie i swojego ciała, odpuszczenie tego, co nie służy (bardzo lekko ujęte). Przez to grono „znajomych” się skurczyło i zmieniło i dobrze mi z tym. Są obok osoby, które są warte mojego czasy, który dany jest tylko raz”. Kasia