Miłość jak z filmu? Kto by nie chciał jej przeżyć. Wielkie gesty, jeszcze większe słowa, endorfiny uderzają do głowy i ma takiej opcji, by po świecie chodziła jakaś szczęśliwsza osoba. To po prostu romans wszechczasów. Jak Romeo i Julia. Romantyczni kochankowie, dla których miłość była wszystkim.
O, to bardzo ciekawe porównanie. Szekspirowska para to przykład miłości absolutnej, o jakiej każdy marzy… Ale czy rzeczywiście? Jak się uważnie wczyta w lekturę, to żadna opowieść o pięknym uczuciu, to historia niestabilnych emocjonalnie małolatów, z bardzo tragicznym zakończeniem. I dokładnie to samo można powiedzieć o wielu współczesnych związkach – wydają się takie romantyczne, choć powinny wywoływać gęsią skórkę.
Powybijam zęby
Najbardziej klasyczny przykład takiego toksycznego romantyzmu to oczywiście zazdrość, której nie da się chyba tak zupełnie wyrugować ze związku. Masa ludzi potrafi jednak zdusić w sobie to brzydkie uczucie, lecz są i tacy, dla których napady zazdrości to chleb powszedni. Jest zazdrość o wszystko, o przeszłość, o teraźniejszość i nawet o to co będzie. Och, ale to z wielkiej miłości! A bzdura. Szaleńcza, chorobliwa zazdrość nie ma nic wspólnego z miłością. To raczej chęć zawłaszczenia kogoś i ogromne problemy z niską samooceną.
Ale w początkowej fazie zazdrość, również ta niczym nieuzasadniona, często wydaje się urocza. Jest w końcu dowodem na to, że zależy, bo ktoś obojętny nie obruszałby się przecież, widząc zainteresowanie okazywane innym ludziom. I to prawda, jeśli mówimy o drobnych, sporadycznych epizodach. A co jeśli zazdrość to stały element dnia, w dodatku jej przejawy ocierają się o histerię? Jest sprawdzanie telefonów, poczty, zawartości torebki. Szaleńczo zazdrosne kobiety to prawdziwe furiatki, u mężczyzn nierzadko chora zazdrość zamienia się w agresję – uderzył z niemocy, bo nie mógł już patrzeć, jak ona do obcego gościa się uśmiecha.
Dowodem wielkiej miłości są i straszne groźby – zabiję ciebie, zabiję jego, wydłubię małpie oczy. Pewnie, każdy tak w złości mówi, ale u niektórych te słowa zamieniają się w czyny. Obiję mordę frajerowi, niech tylko podejdzie – och, mój rycerz, tak mnie kocha! Naprawdę? Bo to wygląda raczej na poważne problemy z głową, jeśli facet wali z pięści w odpowiedzi na przelotne spojrzenie czy zbyt miękko powiedziane ‘dzień dobry’.
Wiem, co dla ciebie dobre
Bliską kuzynką zazdrości jest zaborczość, kolejny symptom błędnie interpretowany. Oczywiście, gdy mowa o zaborczości, większość powie, że tego nie toleruje. Ale prawdziwe jej przejawy bardzo często bierze się właśnie za przejaw bliskości i troski. Jak choćby robienie czegoś, co ‘uszczęśliwia’ partnera. Dyskretnie, tak by nie było widać, że narzuca się swoją wolę, choć de facto tak jest. To też wszelkiego rodzaju pomoc udzielana za plecami, na przykład kilka telefonów, by projekt narzeczonej wygrał w konkursie architektonicznym, mimo że ona wcale o to nie prosiła i ani trochę ją nie cieszy, że wygrała po znajomości, a nie dzięki własnym umiejętnościom.
W ramach takiego toksycznego wsparcia partner wcina się dosłownie w każdą przestrzeń naszego życia. Przekracza granice intymności, tak że robi się już mało komfortowo. Odwiedza znienacka w pracy, przyjeżdża niezapowiedziany o dziwnych porach, w dodatku okazuje się, że nie wiadomo skąd ma własny klucz, a robi to, bo ‘się martwi’. Można da się nabrać.
Sam podryw też budzi spore wątpliwości. Znowu, co kto lubi, ale postawa ‘nie uznaję odmowy’ nie zawsze jest czymś sympatycznym. Fajnie poczuć, że ktoś tak mocno pragnie, ale owo pragnienie, nie wiedzieć kiedy, może się zamienić w zwykłe wymuszanie, co trudno uznać za szczególnie romantyczne. Ale och!, on się łatwo nie poddaje, jest zawsze w pobliżu, prawdziwy zdobywca. Niczym się nie zraża. Chodzi tak długo, aż przekona do siebie, dopnie celu. Prawie jak rasowy stalker. Miłosny prześladowca ma jednak świetne usprawiedliwienie – przecież to dla wspólnego szczęścia, co z tego, że drugiej strony nie pyta się o zdanie? Pewnego dnia sama zrozumie sens tych działań. To częsty schemat przy tak zwanych ‘miłych facetach’ – on jest miły, więc ona MUSI odwzajemnić to uczucie. No jak inaczej? On się tak stara, on tak kocha.
Co gorsza, gdy już są razem, on wcale nie zmienia swoich przyzwyczajeń. W takim związku nie ma miejsca na ‘nie’. Zdobywca ma wszystko pod kontrolą, jest taki męski! Przyszłość planowana jest pod jego czujnym przywództwem, w końcu wie lepiej co dla związku dobre, gdyby nie jego upór, nie byłoby tej wielkiej miłości.
Dla ciebie wszystko, wszystko, wszystko
Tak samo myląca jest nadmierna troskliwość okazywana w zwykłych, codziennych sprawach. Wyręcza się swoją połówkę we wszystkim, zdejmuje z niej jakąkolwiek odpowiedzialność, niech się biedactwo nie męczy i nie stresuje. Prawie jak w raju. Możliwe, tylko co jeśli ten cudowny partner nagle odejdzie, zachoruje, straci pracę? Przyzwyczajona do nic-nie-robienia połówka, rozpieszczana przez lata, zupełnie nie umie się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Poza tym, owa troskliwość niekoniecznie musi mieć na celu dobro drugiej osoby – bo często wcale nie ma. Dziwnym trafem to usługiwanie sprowadza się do urządzania całego wspólnego życia według swojej wizji, bez pytań, czy miłości życia ta wizja też odpowiada. Aż w pewnym momencie, gdy troskliwy partner zachce czegoś konkretnego dla siebie, nie da się mu odmówić, no bo jak, on się tak poświęca, co trzeba mieć w sercu by powiedzieć ‘nie’?
W ogóle poświęcenie to rzadko kiedy pozytywny symptom. W normalnym układzie zawsze trzeba z czegoś zrezygnować, ustąpić, ale bywa, że podchodzi się do tych wyrzeczeń zbyt dosłownie. Wiadomo, miłość, ona wymaga wielkich poświęceń. Takich, że ‘zrobię dla ciebie wszystko’ nie jest żadną metaforą. Niektórzy naprawdę nie myślą rozsądnie, gdy idzie o pielęgnowanie związku. Są na każde skinienie. Rzucą pracę, bo misia ma chandrę, więc pocieszyć ją trzeba. Odwołają w ostatniej chwili swoje plany żeby ratować ukochanego w opałach, i nic to, że problem błahy, za to swoją nagłą decyzją narobiło się kłopotów innym. Romantyczne? Raczej bardzo niedojrzałe.
Podobnie jak akceptowanie partnera bez żadnych zastrzeżeń. Nie ma najmniejszych wyrzutów, uwag, oczekiwań, nic. Pełna zgoda w każdej kwestii. Ok, to brzmi fajnie, ale nawet w najlepiej dobranych związkach pojawiają się różnice zdań. Za stuprocentową zgodnością zwykle coś niedobrego się kryje, na przykład paniczny strach, że ukochany odejdzie, jeśli wytknie mu się wady albo zasugeruje jakieś zmiany. Nawet jeśli to zmiany bardzo wskazane, jak porzucenie zgubnego zwyczaju wypijania butelki wina co wieczór.
Za wszystko inne zapłacisz kartą
Bardzo ciężko też oprzeć się wielkim, romantycznym gestom, no bo kto nie chce oszaleć z miłości? Trubadurzy pod oknem, samolot z transparentem, sto koszy z różami… Wszystko pięknie, jeśli to dodatek do miłości, a nie jej jedyny przejaw. Bo przywiązanie do wielkich, romantycznych gestów zaskakująco często idzie w parze z kompletnym brakiem wsparcia w codziennych, zwykłych sprawach. On przynosi kwiaty i układa wiersze, ale nigdy nie pomógł przy sprzątaniu wspólnego mieszkania, nie dokłada się do czynszu, nie załatwił żadnej ważnej sprawy w urzędzie. Przykrywa swoje niedostatki romantycznymi gestami, które są miłe, ale na pewnym etapie związku zwyczajnie nie wystarczają.
Są za to świetnym metodą manipulacyjną. Kto się nie wzruszy na widok faceta śpiewającego pod oknem miłosną piosenkę? Gdyby mnie tak któryś… I weź spróbuj zakochanego śpiewaka zignorować. A ma się na to wielką ochotę, bo nim doszło do romantycznego śpiewu, były tygodnie totalnej oziębłości, lekceważenie, brak odpowiedzialności. Człowiek wreszcie powiedział sobie ‘dość’, koniec związku bez przyszłości, i nagle, jak piorun z nieba, porzucony próbuje na powrót wkupić się w łaski, bo zrozumiał błąd, bo strasznie kocha, bo nie możesz mi tego zrobić, no ja teraz się rzucam do stóp, musisz to docenić. Otoczenie kiwa głowami – tak, tak, on naprawdę cię kocha, skoro robi z siebie idiotę i staje na rzęsach, by odbudować swój związek. Dziwne tylko, że dopiero teraz. I tak siódmy raz z rzędu.
W tej kategorii mieszczą się również romantyczne prezenty. Po gigantycznej kłótni on przynosi pierścionek, zabiera na zakupy do modnego butiku, funduje drogą kolację. Rzecz jasna, wszystko po to, by sprawić przyjemność i uleczyć rany, ale w rzeczywistości to sposób na unikanie trudnych rozmów i poważnych deklaracji, zamykanie ust kosztownymi podarkami, bo jak tu mieć pretensje do gościa wręczającego biżuterię za połowę pensji? A pretensje jak były, tak są nadal, tyle że nie bardzo wypada o nich teraz mówić.
Kto się lubi ten się czubi
Ale i w pretensjach nie wszyscy widzą coś złego. Jak bowiem wiadomo, nie ma niczego gorszego dla związku niż obojętność i oziębłość. Warto zatem zadbać o odpowiednio wysoką temperaturę, w czym drobne kłótnie i burze z piorunami będą niezwykle pomocne.
To jedna z najbardziej szkodliwych rad udzielanych małym dziewczynkom – chłopak ci dokucza, to znak, że tak naprawdę cię lubi. Szarpanie za warkoczyki to żadna przemoc, on po prostu nie umie inaczej powiedzieć, że mu się podobasz. I potem te przekonania przechodzą na wiek dojrzały, utrwalane przez filmy, w których para szczerze się nienawidzi i robi sobie potworne świństwa, ale właśnie z tego, w magiczny sposób, rodzi się wielka miłość. Jest ogniście, prawdziwa namiętność, choć tak po prawdzie, więcej w tym patologii niż miłosnej pasji. Wystarczy popatrzeć na najsłynniejsze romanse – Scarlett O’Hara i Rhett Butler uchodzą za niezwykle romantyczną parę, choć między chwilami czułości zachowują się oni względem siebie dość obrzydliwie.
Bardzo często myli się po prostu zdrową chemię z toksycznymi relacjami. Małe sprzeczki mogą podgrzać atmosferę, czego raczej nie da się powiedzieć o codziennym wzajemnym lżeniu i poniżaniu. Walenie z grubej rury, dzień w dzień, bez zahamowań, najostrzejsze słowa, rzucanie talerzami, robienie sobie na złość to chyba kiepski pomysł na udany związek. Na seks – może, ale jaka to miłość, gdy drugą osobę wdeptuje się w ziemię, bo emocje roznoszą? A to klasyczny scenariusz – dwójka ludzi krzyczy na siebie, wyzywa się, padają nawet policzki, ale taka jest miłość! Serio? A może to zwykła agresja? Takie uniesienia często towarzyszą parom, które bardzo się pożądają i mają świetny seks, ale poza tym kompletnie nic. Nie lubią się tak naprawdę i jedyne co ich trzyma przy sobie to szaleńcze pożądanie. No nie brzmi to jak dobry wstęp do ‘żyli długo i szczęśliwie’.
ależ to trafnie ujęłaś….
Masz dużo racji, niestety romantyczna miłość jest przeterminowana…
A ja bym dodała przereklamowana 😉
Dużo w tym racji, ale nie do końca. Miłość może być romantyczna i ciągle rosnąć, może być taka, że dech zapiera od samego początku i trwać tak przez wiele lat. To wszystko zależy od dwojga ludzi. Mój Mąż i ja jesteśmy razem już sporo czasu, a ciągle jesteśmy w sobie zakochani, ciągle zabiegamy o swoje względy 😊