Konsumpcjonizm to przekleństwo naszych czasów. Kolekcjonujemy rzeczy, chwytamy w zęby długą listę wyborów, ściskamy możliwości. Nie mogąc się zdecydować na jedną konkretną opcję, przygarniamy tyle, ile zdołamy. I nie puszczamy. Byle nie mierzyć się z tym przeklętym uczuciem, że czegoś nam brakuje, że coś nas ominęło. Podobnie jest w związkach. Ma być dobrze, miło, doskonale. Gdy robi się trudniej, często wolimy odpuścić. Po co się męczyć? Skoro jest tyle innych opcji. Skoro można szukać do woli i ciągle udoskonalać rzeczywistość. Przecież zasługujemy na więcej… Otworzymy jeden z internetowych katalogów i znajdziemy kogoś “w zastępstwie”. Na próbę. Tak jak wcześniej.
Takie czasy?
Mówią, że to wina naszych czasów. Bo kiedyś podobno się naprawiało, a dzisiaj się wyrzuca. Obecnie nikt nie zaprząta sobie głowy czymś, co jest stare, skoro można mieć nowe. Jednak czy to rzeczywiście prawda?
Czy kiedyś związki były naprawdę lepsze? Te aranżowane lub formalizowane po miesiącu i kilku randkach? Przecież to nieprawda! Wiele długoletnich związków nie rozpadło się, nie dlatego, że parze było cudownie razem, ale dlatego, że tak było wygodniej. Bo wcale się im nie chciało budować czegoś nowego. Woleli tkwić razem, a właściwie obok siebie. Drzeć koty albo milczeć.
Niewiele o sobie wiedzą, choć teoretycznie przeżyli razem więcej niż można było się spodziewać. Pobili razem średnią w…udawaniu.
To w czym problem?
Dzisiaj związki dużo częściej się rozpadają, nie dlatego, że kiedyś było lepiej. Przyczyna jest inna. Mamy więcej opcji i większą odwagę. Istnieje też przyzwolenie na to, by ciągle szukać, eksperymentować, przebierać, dobierać.
W świecie, w którym mamy na tacy przedstawione sylwetki kobiet i mężczyzn gotowych na spotkanie, palec po ekranie sam się przesuwa. Oglądamy, czytamy i idziemy dalej. Kto wie, może za chwilę trafię na kogoś lepszego? Atrakcyjniejszego? Zabawniejszego?
Dlaczego mam się ograniczać do danej osoby, skoro być może druga jest lepsza? Może dać szansę komuś innemu?
3 lata. Nie chce mi się więcej
Stąd mamy dzisiaj rzeczywistość, w której dominują krótkotrwałe związki. Takie, które trwają w najlepsze 2-3 lata. A potem bach. Nie ma, skończyło się.
Psycholodzy wiedzą, dlaczego przeciętny staż związków jest dzisiaj tak krótki. 3 lata to miej więcej tyle, ile potrzeba na zakochanie się, krótkie odkrycie się (tego, co znajduje się “na wierzchu”), zrobienie kilku ważnych, atrakcyjnych rzeczy…i zauważenie własnych błędów i niedoskonałości. Po dwóch-trzech latach zazwyczaj opadają klapki. Już nie mamy różowych okularów, ale lupę, pod którą jak na dłoni widać to, co nie pasuje.
I albo wejdziemy w związek głębiej, z większym zaangażowaniem, a tym samym wysiłkiem, bólem i rozczarowaniem, które się tym wiążą, albo odpuścimy i pójdziemy dalej. Bo okaże się, że druga osoba wcale nie jest taka, jak nam się wydawało. Uznajemy, że nie warto się dla niej starać, czy nie pasujemy do siebie… Dlatego po co tracić czas?
A może to wcale nie byłaby strata czasu?
Mam to szczęście, że jestem z kimś, kto każdego dnia stara się dla mnie na nowo i ja chcę robić to samo dla niego. 😊
Moja babcia mawiała, że lepsze jest wrogiem dobrego i jeśli chodzi o związki często tak właśnie jest.