W internecie nie słabnie dyskusja. Która wersja „Znachora” lepsza i dlaczego? Najczęściej wymienia się dwie adaptacje książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Pierwsza z 1982 roku w reżyserii Jerzego Hoffmana i obecnie debiutującą na Netflixie w 2023 roku. Mało kto wie, że istnieje również wersja powojenna z 1937 roku Michała Waszyńskiego. Która zatem adaptacja jest najlepsza? Nowoczesna, czy starsza? I dlaczego jedni na współczesnym „Znachorze” zasypiają, a inni twierdzą, że to objawienie?
Na bok sentymenty?
Mnóstwo osób przekonuje, że nic nie pobije ekranizacji z 1982 roku. Podkreśla się, że jest ona bardziej ambitna, poetycka, jest więcej symboli, mniej treści wykładanych wprost. Są miejsca pozwalające na domysły, własną interpretację. Są też emocje, które aż wylewają się z ekranu. Kreacje, których nie da się zapomnieć.
Nowy „Znachor” jest całkiem inny. Inne wydarzenia, motywy, szczegóły, tylko kanwa ta sama. Inaczej postawione akcenty. Więcej miłości, scen wyrażonych wprost. Bardziej dosłownie, mniej przekazów do przemyślenia.
Jedni narzekają, że współczesna gra aktorska kiepska. Inni chwalą postaci pierwszoplanowe i jeszcze bardziej te, które w wersji z 82 nie były aż tak zaakcentowane. Są brawa za rozwinięcie wątków i narzekania, że ktoś ośmielił się to zrobić.
Świat bogatych i biednych
Toczą się dyskusje, w której wersji bardziej dosadnie pokazano różnice między światem bogatych i biednych?
I tu chyba nie ma co porównywać, bo sceny są różne. W jednej i w drugiej wersji. Trudno mówić, że nowy Znachor zmasakrował i zdeklasował starą wersję, bo na pewno tego nie zrobił. Pokazał jednak coś innego. Przekaz przystosowano do współczesnego, młodszego odbiorcy. Pasuje również dla widza międzynarodowego. Ma szansę wypłynąć szerzej i trafić do większej liczby serc. Może właśnie o to w nim chodzi?
Mieszane uczucia
Czy nowy „Znachor” jest warty obejrzenia?
Na pewno tak, żeby wyrobić sobie własną opinię.
Ja osobiście mam mieszane uczucia. Dla mnie zwłaszcza druga połowa filmu i zakończenie okazały się dużo gorsze niż można było się spodziewać. Mam świadomość, że cel był jasny – uciec od doskonałej sceny z sali sądowej i słów wypowiadanych przez Piotra Fronczewskiego w wersji z roku 82. Jednak dopowiedzenie na zakończenie w wersji współczesnej wyszło w mojej ocenie zbyt infantylnie. Gdyby uciąć 15 minut z produkcji, wypadłoby to na plus dla całego filmu.
Na pewno obejrzenie nowego Znachora to nie strata czasu, jak niektórzy starają się przekonywać. Mimo wszystko miło się ogląda, są świetne sceny, doskonałe kadry, wysokiej jakości scenografia, kostiumy, idealnie dobrana muzyka, klimat. Warto.