Znane jest powiedzenie mówiące o tym, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Innymi słowy – do rodziny warto podchodzić z dystansem, bez nadmiernych oczekiwań, biorąc to, co przynosi życie. Niby sprawa wygląda prosto, jednak w praktyce bywa różnie. Jak to w życiu – wątpliwości rodzą konkretne sytuacje…Na przykład to, jak planować czas z rodziną, by się widywać, ale się sobą nie zmęczyć? Spotykać się, ale się nie narzucać? Jak się umawiać na spotkania? Czy po prostu anonsować się i odwiedzać, gdy mamy na to czas i ochotę? A może czekać na oficjalne zaproszenie, by wiedzieć, że na pewno jesteśmy mile widziani? Wybierać wizyty spontaniczne czy zaplanowane?
Kiedyś było inaczej
Niezbyt odkrywczo zacznę, ale myślę, że warto to napisać. Kiedyś było inaczej.
Za moich czasów, gdy sama byłam dzieckiem, babcie wyglądały…jak babcie. I znowu odkrycie: i zachowywały się jak babcie…Miały taką możliwość, były na emeryturze, piekły drożdżówki, smażyły powidła i robiły na drutach. Wiadomo było, że jak człowiek pojechał w niedzielę po południu, to babcie zastał w domu. Rankiem to różnie, ale jak się pogłówkowało, można było ją “złapać” w drodze do lub z kościoła. Nie potrzeba było telefonów, komórek, wcześniejszego zapowiadania się. Babcie nie miały w zwyczaju podróżować, spędzały czas na oczekiwaniu na wnuków.
Dzisiaj jest inaczej. Babcie zamiast długich spódnic, noszą spodnie, jeżdżą na rowerze, chodzą na gimnastykę, podróżują, często pracują zawodowo i wcale nie myślą odgrywać stereotypowo przypisanej im roli. Czy to dobrze? Nie mi to oceniać, bo nie w tym rzecz. Chodzi o konsekwencje opisanych zmian.
Wraz ze zmianą ról i zachowań pojawił się pewien problem – jak powinno wyglądać odwiedzanie i podtrzymywanie więzów rodzinnych. Pojawiły się czynniki, których wcześniej nie było lub były w znacznie mniejszej skali niż obecnie:
- krewnych może nie być w domu, bo mogą być w wielu innych miejscach, obecnie mamy dostęp do rozrywek, których nie było kiedyś,
- krewni mogą być zmęczeni po pracy, wszak nie jest tajemnicą, że pracujemy obecnie dłużej i ciężej niż kiedyś, zatem mogą nie mieć ochoty na odwiedziny,
- mogą oczekiwać mniejszej intensywności spotkań, niż my byśmy oczekiwali, lub odwrotnie – to my wolelibyśmy widywać się rzadziej a oczekiwania po drugiej stronie są odmienne.
Czy zatem należałoby się na każdą wizytę umawiać?
Podobno od rodziców nie powinniśmy oczekiwać specjalnych zaproszeń. Jako dzieci, nawet dorosłe, wybieramy się do domu rodzinnego, w którym mamy prawo być, kiedy mamy na to ochotę. W wielu rodzinach panuje przekonanie, że można przyjeżdżać do rodziców zawsze, bez zapowiedzi, stąd tradycja posiadania kluczy do rodzinnego domu.
Co jednak w sytuacji, kiedy rodzice, nawet starsi, inaczej widzą niedzielne popołudnie niż sami je spędzali, gdy byli młodsi? Mają inne oczekiwanie od życia i wcale nie czują radości, przebywania z wnukami?
Poza tym, czy taka sama zasada przyjeżdżania, kiedy mamy czas, obowiązuje w stosunku do rodzeństwa? Jesteśmy obok, to pukamy do drzwi, a może wcześniej dzwonimy, pytając, czy możemy wpaść, czy może jeszcze inaczej – może lepiej nie narzucać się i czekać na zaproszenie? Nawet jeśli miałoby ono nie nadejść?
Z zaproszeniem teoretycznie sytuacja wygląda najprościej. Dostajemy je, wiemy, że ktoś się nas spodziewa, że będzie miał czas, że w niczym nie będziemy przeszkadzać, że można przyjechać i czuć się komfortowo. Problem w tym, że kiedy ktoś zaprasza, to się poczuwa, by po “polsku ugościć”, a to wiąże się z kosztami finansowymi i czasowymi.
Odwiedzanie “przy okazji”, z zapowiedzią półgodzinną ma tę zaletę, że druga strona nie ma okazji się szczególnie przygotować do wizyty, dlatego zazwyczaj nie stawia nam na stole frykasów, po prostu oferuje to, co ma, w praktyce wystarczy kawa czy herbata i ciastko z pudełka. Prościej?
Nie możemy się umówić…bo wszyscy tacy zabiegani jesteśmy
Spontaniczne wizyty mają również tę zaletę, że pozwalają wykorzystać każdą wolną chwilę. Unika się umawiania z dużym wyprzedzeniem, co aż prosi się o sytuacje, które utrudniają nam wizytę. Zawsze może pojawić się choroba, nagła zmiana planów, itd.
Teoretycznie spontaniczne odwiedzanie rodziny wydaje się lepszą opcją…
Problem w tym, że nie każdemu ten sposób odpowiada. Wystarczy wspomnieć kwaśną minę męża, który w drzwiach widzi “mamusię”, która stęskniła się za rodziną i postanawia zostać u zięcia z tydzień lub dwa. Poza tym wiele osób lubi do wizyty się przygotować. Absolutnie nie akceptuje poczucia dyskomfortu, gdy goście są u drzwi, a w domu trwa sprzątanie, remont, czy zwyczajnie chce się pochodzić dłużej w piżamie, a nie prowadzić rozmowy, na które nie ma się ochoty.
Powiecie problem banalny, kwestia dogadania. Może i tak. Okazuje się jednak, że coraz więcej osób narzeka na niesatysfakcjonujące kontakty rodzinne i towarzyskie, które często wynikają z braku kontaktu. Mamy problem ze zgraniem terminów, z ustaleniem szczegółów wizyty. Zawsze jest coś ważniejszego, pilniejszego…W konsekwencji widujemy się coraz rzadziej, mimo że mamy teoretycznie łatwiej, lepszy kontakt za sprawą telefonów i lepszy dostęp do siebie z powodu możliwości podróżowania samochodami a nie jak kiedyś tylko zawodną komunikacją miejską i podmiejską.
Do swoich rodziców w życiu nie pojadę bez zapowiedzi…Niestety kilka razy się zdarzało i za każdym razem dali mi odczuć, że im przeszkadzam…ech
myślę, że wszystko zależy po prostu od relacji pomiędzy konkretnymi osobami, ale nie wyobrażam sobie wpaść do kogokolwiek bez żadnego uprzedzenia
“Typowa” babcia to zdecydowanie najlepsza babcia. Nawet jeśli teraz kobiety odbiegają nieco od takiego wizerunku mając swoje pasje i zainteresowania, to nie powinno to zakłócać kontaktu z rodziną a tym bardziej z wnukami. Wszystko da się pogodzić. Zawsze wystarczy krótki telefon czy o danej godzinie można wpaść w odwiedziny, i na pewno każda ze stron będzie zadowolona 🙂
Mam podobne wrażenia 🙂