Uciekamy od bólu. Boimy się go. Nic dziwnego, nie chcemy przeżywać dyskomfortu z nim związanego. Wolimy udawać, że go nie ma. Łudzimy się, że problem sam zniknie. Wystarczy przeczekać, a wszystko będzie dobrze. I tak, to prawda, często tak jest. Bywa jednak też tak, że bez konfrontacji z bólem nie pójdziemy dalej. Musimy w ból wejść, poczuć go całą sobą, żeby zrozumieć jego znaczenie i wartość, wraz z pilną wiadomością, jaką niesie. Tylko zmierzenie się z bólem pozwala nam dojrzeć i odkryć te pokłady swojej historii, o której nie miałyśmy pojęcia.

Od bólu można ciągle uciekać
Od trudnych chwil można zawsze uciekać i nigdy tak właściwie się z nimi nie próbować zmierzyć. W myśl zasady, że sytuacja stresowa wywołuje schemat pod tytułem walcz lub uciekaj, to zawsze niezmiennie wybieramy opcję uciekaj. Co zyskujemy? Na pewno przetrwanie. Nie jest to takie głupie, w końcu tak stworzyła nas matka natura. Coś, co sprawdza się, gdy goni nas wygłodniały lew może być skuteczne, jednak w sytuacji, gdy zagrożenie jest dużo mniejsze i chodzi raczej o zmierzenie się z problemem, a nie walka o życie, każdorazowe branie nóg za pas nie jest najlepsza opcją. W ten sposób nigdy nie możemy odrobić ważnej lekcji, jaką niesie nam życie.
Jak małe dziewczynki chowamy ból w szafie
Jako małe dzieci nie chciałyśmy bólu. To zrozumiałe. Ból nas przerażał. I bardzo często zbyt mocno dotykał naszych rodziców… Z tego powodu byłyśmy od wszelkich problemów chronione. Przecież dzieciństwo jest po to, aby było pięknie i bajecznie. Osłaniano nas zatem, bardziej lub mniej skutecznym parasolem, a czasami rodzice szli o krok dalej i używali szczelnego szklanego klosza. On miał w pełni okrywać naszą rzeczywistość i nie dopuszczać, by trafiało do niej coś, co mogłoby nas zasmucić, czy jeszcze gorzej złamać…
Nauczyłyśmy się takiej strategii bardzo szybko. Zamykałyśmy oczy nie tylko wtedy, kiedy chciałyśmy być niezauważone, wierzyłyśmy, że zasłaniając oczy rękami, znikamy. Szłyśmy w postanowieniu unikania bólu znacznie dalej. Gdy się czegoś bałyśmy, radziłyśmy sobie za pomocą wyobraźni. Krok po kroku skutecznie zapędzałyśmy straszne potwory do szafy. Czasami prosiłyśmy o pomoc mamę lub tatę, by wymiotły to, co leży pod łóżkiem, magiczną miotłą, czy unicestwili straszne potwory za pomocą magicznego rozpylacza, który pachniał jak dezodorant taty. Sposobów na usuwanie lęków i bólu z naszego otoczenia było naprawdę wiele. Chodziło o to, żeby bezdyskusyjnie ból ucinać i wyrzucać z naszego życia….
Oj nie mazgaj się, przecież to wcale nie boli
Strachy i ból nie tylko ukrywałyśmy czy uprzejmie wypraszałyśmy z pokoju. Robiłyśmy coś więcej. Przekonywałyśmy same siebie, że wcale nie boli tak bardzo jak nam się wydaje.
Wiele razy to słyszałyśmy, że nie mamy się mazgaić, nie wolno płakać, czy histeryzować., Gdy upadłyśmy i bolało tak bardzo mocno, że brakowało nawet oddechu, dowiadywałyśmy się, że to nieprawda, że wcale tak nie boli, jak się nam „wydaje”. Nikt nie mówił, o tym, co czujemy i co możemy czuć, ale o tym, co nam się wydaje, że czujemy. To znamienne…
Nie mamy płakać, bo przecież nic się nie stało. Bliskie osoby świadomie lub mniej świadomie uczyły nas, że ból wcale nie jest taki duży jak nam się wydaje, że to, co czujemy wcale prawdziwe nie jest. Nic dziwnego, że bardzo szybko przestałyśmy ufać same sobie. Skoro najważniejsze osoby w życiu mówią, że nie ma prawa boleć, to na pewno nie boli…Czułyśmy się wybrakowane, niepełne, nieskłonne do celnej oceny rzeczywistości.
Zagryzasz wargi i udajesz, że wszystko jest dobrze?
Od bólu można przecież prosto odwrócić swoją uwagę. Na początek zagryźć wargi tak mocno, że czasami aż do krwi. Po to, aby nie czuć jak boli mocno zraniona kostka, czy…złamane serce, same nauczyłyśmy zadawać sobie ból…..
To było odkrycie! Można ból zagłuszyć, zadając sobie go. W tym „specjalizuje się” mnóstwo osób, biorąc do ręki ostre narzędzie i tnąc swoją skórę. Patrzeć ze spokojem, a nawet satysfakcją, jak leje się krew…i mieć nad tym kontrolę, nie być przedmiotem ale podmiotem bólu.
Można także z czasem, gdy już się jest bardziej dorosłą niż mniej, utopić ból w alkoholu, zapomnieć o nim w pracy, nadmiernej i mocno bolesnej rzeczywistości, robiąc, to co nie trzeba, ale po to, żeby nie mieć czasu myśleć.
Można przez lata żyć tak, żeby dzień po dniu przekonywać siebie, że wcale nie boli. Nie czuć się już nigdy tak bezradną jak kiedyś, gdy nie pozwalano nam płakać i wyrażać siebie. Ograć system i udawać, że jesteśmy tak odporne, że dosłownie nic nas nie dotknie. Że to nas nie obchodzi…
Można żyć latami jakby bólu nie było. Izolować się od niego. Jednocześnie zamieniać się w wydmuszkę, niezdolną do jakichkolwiek szczerych i pełnych emocji. Skoro nie boli, to też nie cieszy. Jeśli nie płaczemy, to też nie umiemy się głośno śmiać. Ciągle się kontrolujemy i ograniczamy, zabierając samej sobie szansę na prawdziwe szczęście.
Trzeba dać wybrzmieć bólowi
Oczywiście nie chodzi o to, żeby z bólem się zaprzyjaźniać. Bez przesady. Nie dajmy się tezie, że należy być masochistką. Nie chodzi o to, żeby ból zapraszać do swojego życia, czy go wyczekiwać z utęsknieniem, bo tylko on jest w stanie dać poczucie prawdziwego życia. Chodzi o to, żeby dać się wypowiedzieć bólowi. Zaakceptować, że on istnieje. Nie zaprzeczać mu. Popatrzeć na to, co się dzieje i zrozumieć, z jakim przesłaniem nasz ból do nas idzie. Nie wywoływać go, ale też się go nie bać, gdy już jest.
Nie wypierać go, nie przenosić na innych, nie projektować własnych emocji na bliskie osoby. Zmierzyć się z tym, co się dzieje…. Wyrazić uczucia w asertywny sposób, w szacunku do samej siebie.
Ukoić małą dziewczynkę, która zbyt często słyszała: „pokaż, nic się przecież nie stało, „no to przecież nie boli”. Przyjrzeć się jej i dać jej przyzwolenie, aby bolało, uwierało, irytowało. Pozwolić jej na płacz, na zwątpienie, na stres i lęk…Pochylić się nad tą małą i dać jej to, czego potrzebuje – zrozumienia, że tak, może tak się czuć, że nawet dorośli czują ból, ale rzadko się do tego przyznają, że prawdziwie wolna osoba nie boi się własnej słabości. Prawdziwa wolność polega na tym, że nie udawać kogoś, kim się nie jest. Wiedzieć, że życie bez bólu nie istnieje i żeby żyć naprawdę, trzeba raz na jakiś czas wejść w swój ból i poczuć, co on stara się nam pokazać i do czego właściwie chce nas przekonać.
Ból to przeciwności, za którymi kryje się prawda
Ból to problem, coś, co nas uwiera i męczy. Jednak to, co trudne jest właśnie tym, z czym należy się zmierzyć. Lord Byron twierdził, że „przeciwności to pierwsza droga do prawdy”. Prawda kryje się za tym, co boli i uderza w nas z taką mocą, że odbiera nam sens istnienia. Jednak właśnie tam powinnyśmy spoglądać, bo w cierpieniu i bólu kryje się to, co najważniejsze. Ból zmusza do działania. Nie pozostawia obojętnym, a przynajmniej nie powinien. To z jego udziałem dzieją się rzeczy przełomowe, bo jak zaznaczył Neil Strauss „Wielkie rzeczy nigdy nie pochodziły ze stref komfortu”. Przestać zamykać oczy, patrzeć…czuć i wyciągać wnioski.
„Każdy ból jest darem. Każdy ból to szansa”. Maxime Lagacé