To przykra prawda, ale trzeba to przyznać. To my, kobiety zmieniamy mężczyzn. Rzadko który rodzi się potworem. On się nim staje. I to za naszą sprawą, dzięki nam – jakkolwiek ironicznie to brzmi. Same sobie to nawzajem robimy, a później płaczemy. Z własnej głupoty. Wcale o tym nie wiedząc, że…
Rodzimy potwory?
Mało kto rodzi się potworem. Zaburzenia, które całkowicie wyłączają empatię i ograniczają możliwość nauki komunikacji z innymi to rzadkość. Psucie drugiej osoby to rzadko wynik złego zestawienia genów. Dużo częściej to efekt naszych nieopacznych starań…żeby urodzony właśnie synuś był… idealny. Żeby zapełnił w naszym życiu pustkę. Kochamy go bezgranicznie. I w sumie nie ma w tym niczego złego, no chyba, że to, że nawet ogromną miłością można komuś zrobić krzywdę.
Bo można kochać głupio. Fatalnie, niedojrzale. I często tak właśnie robimy. Świadomie lub nie, popełniamy te same błędy, których skutków doświadczyliśmy od własnych rodziców. Uważamy, że:
- chłopak to jednak chłopak,
- synuś to ten potomek, w którego trzeba inwestować,
- to mały mężczyzna zapewni nam dobrą starość,
- dzięki niemu będziemy miały prawdziwego mężczyznę obok,
- on zapewni nam wszystko to, czego pragniemy,
- wychowamy sobie idealnego mężczyznę.
Od wychowania do zepsucia
To błąd numer 1. Skupienie się w pełni na dziecku i zapomnienie o bożym świecie. Bo to nasze idealne dziecko, wyczekiwane, upragnione. Można sfiksować, ok, wiele osób tak ma. Ale najczęściej na krótko. Później się trzeźwieje, budzi się człowiek ze snu dziwnego i niepokojącego.
I wtedy trzeba spojrzeć prawdziwe w oczy. Dziecko to dziecko. I powinno dzieckiem pozostać. Nie może zastąpić nam całego świata – faceta, przyjaciół, pasji. Jeśli tak się stanie, poświęcimy się naszemu synusiowi w pełni, to najprawdopodobniej wychowamy potwora. I same po latach doświadczymy swoich błędów.
Bo stworzyłyśmy:
- Kogoś, kto twierdzi, że jest pępkiem świata.
- Inni mają się dla niego poświęcać.
- Zasługuje na wszystko już samym faktem, że jest.
- Nie musi się nawet specjalnie starać.
- Nie ma żadnych obowiązków lub ma ich niewiele.
- Synuś wyrasta w przeczuciu, że kobiety, gdy kochają, to usługują. Robią wszystko, żeby zaspokoić każdą, dosłownie każdą jego potrzebę.
Przykro to stwierdzić, ale to my kobiety-matki wychowujemy potworów. Za bardzo kochamy (czytaj niemądrze kochamy), za mało wymagamy, nie potrafimy postawić granicy.
Dorastający chłopak zostaje pozbawiony męskiego wzorca. Już na samym wstępie bywa wykastrowany, tak, jak jego tata. Nie ma zdrowych przykładów, z których mógłby czerpać. Tym samym jego droga już od wstępu jest zagrożona. Podświadomie mierzy się on jako nastolatek z silną kobiecością i nieobecną lub słabą męskością. I jak to w tym okresie bywa – buntuje się. Nie chce tego przyjmować. Bo to nie tak powinno przecież wygląda.
Dlatego bardzo często wścieka się na słabych mężczyzn obok i na zbyt silne kobiety, które jakąś częścią siebie zaczyna nienawidzić. Obiecuje sobie, że nigdy nie powtórzy tego, co widzi w domu w swoim dorosłym życiu.
Nie chcę Cię
Poza tym, bywa całkiem inaczej. Zdarza się tak, że synuś wcale nie jest naszym oczkiem w głowie,… ale prawdziwą udręką. I tak też, wybierając tę drogę zaniedbania, czynimy go potworem, poprzez własną niedojrzałość, niestabilność, traktowanie raz jak królewicza, a raz jak żebraka. Odtrącanie, ignorowanie, poniżanie i wyśmiewanie – to wszystko pozostawia po sobie ślady. Także wtedy, kiedy nie radzimy sobie z własnymi emocjami i obarczamy drugą osobę tym, co nie jest ona w stanie udźwignąć. Jako rodzice mamy ogromny wpływ na dziecko. Oczywiście nie tylko my matki, ale ojcowie również.
Jednak nasza rola nie kończy się tylko na wychowaniu dziecka…ale również na próbach wychowania partnera.
Partner nasz…mąż nasz…
Gdy w końcu mamy wymarzonego faceta, to…chcemy z nim pozostać. Robimy wszystko, żeby pokazać się z jak najlepszej strony. Dbamy o siebie, staramy się, usługujemy. Na początku jest to urocze, że on nie potrafi wstawić prania i nie rozumie, które rzeczy są białe, a które kolorowe. Śmiejemy się, że obiad to dla niego wyższa szkoła jazdy. Miło nam, że możemy przejąć te obowiązki, których on nie ogarnia…
Jego męskość nas pociąga – poczucie, że on jest pewny siebie, silny i że może wszystko. Patrzymy na niego z zachwytem. Jego zachowania utożsamiamy z tym, co nas kręci w męskim rodzie. Ten luz, bycie ponadto…Wszystko jest tak, jak ma być. Jak chciała Matka Natura. Przez jakiś czas w to mocno wierzymy. Że tak właśnie ma być.
Wchodzimy w to całymi sobą. Zamieniamy się (niepostrzeżenie) w panie domu, kucharki, sprzątaczki. Mężczyzna naszego życia traktowany jest jak król. Ktoś znacznie lepszy niż my same. To w sumie nic dziwnego, wychowywałyśmy się wszak w domu, w którym czuło się, że facet jest ważniejszy. Nieprawda? Wystarczy spojrzeć na badania. Niemal wszystkie pokazują jedno – jako kobiety czujemy się gorsze. Mamy przekonanie, że bycie mężczyzną jest lepsze i łatwiejsze. Nasze niskie poczucie wartości ma potwierdzenie w osiągnięciach życiowych, ciągle niższych zarobkach i trudniejszej karierze.
To my tworzymy potwory?
Tak kończymy pracę naszych teściowych. Kontynuujemy znany trend „wychowywania męża”, a później syna. Oczywiście nie jesteśmy ślepe cały czas, bardzo szybko zauważamy, że coś nie gra. Zaczynamy dostrzegać nierówny podział obowiązków. Irytujemy się. Separujemy od męża. Obarczamy go odpowiedzialnością za wszystko…
Jednocześnie pochylamy się nad kołyską i śpiewnym tonem przemawiamy do małego zawiniątka. Nosimy na rękach synusia i wychowujemy go w poczuciu bycia genialnym dzieckiem. Kładziemy go obok siebie w łóżku na miejscu męża. Uznajemy za doskonałość. Dziecko rośnie i wychowywane jest na królewicza. Bez wyzwań, z tendencją do usuwania choćby pyłku spod stóp, nie wspominając o kłodach, z którymi nie musi się mierzyć… Całkowicie nie zauważamy zależności.
Ktoś coś nam zrobił. My robimy to samo. My kobiety kobietom gotujemy ten los. Mamy, co chcemy? Na własne życzenie?
Gdzie w tym wszystkim odpowiedzialność mężczyzn? Ich zdolność do samokrytyki? Przecież faceci to nie są bezwolne istoty. Mogą i potrafią decydować o sobie…? Tak, to prawda. Jednak przełamie się niewielu. Większość da się upupić (za Gombrowiczem), odda się marazmowi życia z pełnymi talerzami podstawionymi pod nos. Większość będzie jednak wygodna…w myśl powiedzenia – dają, to biorę! I część wyrośnie na potworów, na których będzie narzekać kolejne pokolenie.