Związek to odpowiedzialność. Niestety często kobiety. I tylko jej. To właśnie na nas przerzuca się obowiązek dbania o to, by w relacji było dobrze. To my mamy zabiegać i starać się o to, by było miło, ciekawie, czy wręcz elektryzująco. To my organizujemy i planujemy wakacje, weekendy, a także takie banalne kwestie, jak menu na proszoną kolację. Na naszej głowie jest właściwie wszystko, co związane z domem, a gdy pojawiają się dzieci to więcej niż wszystko. I zaczyna nas to mocno przytłaczać, żeby nie
napisać wkurzać. Czy tak powinno być? I do czego to właściwie prowadzi? Niestety do niczego dobrego.
Trochę same jesteśmy sobie winne
Niestety bywamy masakrycznie niekonsekwentne. Chcemy partnerskiego podziału obowiązku.
Pragniemy być traktowane z szacunkiem, a nie tak jak zazwyczaj jesteśmy. Chcemy by nasi partnerzy nie traktowali nas jak pomoc domową, kucharkę i sprzątaczkę. Pragniemy też czasami w domu odpoczywać, a nie tylko sprzątać, czy „ogarniać”.
Problem jest taki, że po pierwsze jesteśmy perfekcjonistkami. Po drugie…jesteśmy perfekcjonistkami. 🙂
W pierwszym wypadku nie odpuszczamy. Ma być idealnie. Kolacja dla gości nie wystarczy, że będzie dobra, ma być genialna, serwetki mają pasować do kwiatów, a wino ma być idealnie schłodzone. Żadnych kompromisów. Przecież zasługujemy na to i…nasi gości też. Zatem ma być naprawdę dobrze.
W domu podobnie. Ma być czysto. Nie ok, w porządku, ale…naprawdę dobrze. Nie ma miejsca na zaniedbania w tym względzie. Nie potrafimy odpuścić.
I ten perfekcjonizm przechodzi w skrajność. Często nie umiemy nieco zrezygnować. Wolimy starać się, niech pot leci z czoła, byle było dobrze. Aż do ostatniego promienia słonecznego będziemy działać, a potem w świetle gwiazd – bo dzień za krótki.
Dlaczego pierwszy powód to perfekcjonizm, a drugi perfekcjonizm. Bo nie dość, że same chcemy doskonałości i w sumie jest to zrozumiałe, to tego samego wymagamy od partnerów. Skoro my potrafimy, to oni też mają się starać. Mają wyrabiać się, robić tak, żeby było naprawdę dobrze. I jeśli zaczynają próbować (bo naprawdę chcą), to okazuje się, że…nie ogarniają. Zwyczajnie nie dają rady. Nie dorównują nam. Dlatego zabieramy im ścierkę z rąk z miną męczennicy mówiąc – daj ja to zrobię. I w ten sposób hodujemy sobie „niedorajdę”, a same zamęczamy się na śmierć. Klasyk.
Stop
Mądra kobieta to trochę leniwa kobieta. Przynajmniej odrobinę. Umiejąca odpuścić. To taka, co może i umie, ale nie pokazuje, że umie. Daje się wykazać innym.
Powiecie, w związku nie warto w ten sposób działać. Po co te wybiegi, przebiegłość. Tak. Nie warto, gdy jako para jesteście na tym etapie, że nikt za bardzo nie korzysta z pracowitości drugiej osoby. Każdy rozumie, że gra w jednej drużynie, że funkcjonuje jak naczynia połączone. Jednak, by uzyskać taki etap potrzeba czasu…i doświadczeń. Zanim to się stanie..no niestety bywa różnie. I wtedy właśnie na tych etapach wcześniejszych rady babć doskonale się sprawdzają – „kobieto, zachowaj coś dla siebie, nie pokazuj, jak doskonale sobie radzisz, nie bądź perfekcjonistką, nie zaharowuj się na śmierć, bo będą od
Ciebie tego zawsze wymagali. Zachowaj coś dla siebie. Myśl o sobie”. Pozostaw mężczyźnie miejsce.
Daj się wykazać. On im bardziej będzie zaangażowany, tym bardziej będzie to doceniał. To, co ma.
Niech zrobi. Niech spróbuje. Pewnie nieraz będzie słabo, nie tak, nieodpowiednio. Weź głęboki oddech i odpuść. Przecież świat się nie zawali. Świece mogą stać krzywo, a wino może być półsłodkie a nie półwytrawne. Ważne, żeby to on mógł pewne rzeczy zrobić. Niech łapie doświadczenie, niech się uczy.
Dlaczego mężczyźni nie są odpowiedzialni za związek?
Jako kobiety popełniamy fatalny błąd. Jesteśmy zbyt zafiksowane na związku, rodzinie. Nie mamy w sobie luzu. Nie umiemy odpuścić. Zbyt mocno poddajemy się presji, że ma być idealnie, doskonale. I irytujemy się, gdy mężczyzna naszego życia woli inaczej.
Jak to w życiu bywa, chodzi po prostu o równowagę. Spotkanie się w środku. Nigdy to się nie uda, gdy Ty będziesz biegła, a on z miną pełną wątpliwości będzie niepewnie kroczył w Twoją stronę. Taki scenariusz to droga…do zbyt mocnego ingerowania w jego przestrzeń i zawładnięcia pełnej odpowiedzialności za związek. On zachowa się jak typowe zwierzę..zapędzone w kozi róg, będzie atakował…a potem ucieknie. Zagrożony nie będzie czuło się dobrze. Zresztą Ty w tej roli też będziesz czuła się fatalnie. To nigdy nie kończy się dobrze.
A co jeśli on ma możliwości i się nie stara?
Co w sytuacji, kiedy kobieta ma w zwyczaju zostawiać jemu pole do popisu, nie naciska, jest cierpliwa, pozwala, by było też tak, jak on to widzi…a on…nie robi nic lub niewiele. Woli, żeby to ona ogarnęła, bo on nie potrafi.
No cóż, jeśli rozmowy, prośby, a nawet terapia nie pomagają, to chyba nie ma sposobu. Związek to harówka, ale z wielkimi profitami. Jeśli on chce tylko zyskać to, co w relacji najsłodsze, ale już starać się nie ma zamiaru, to niech zabiera swoje zabawki i idzie do innej piaskownicy. Widocznie nie dorósł. I Ty nie jesteś jego mamą, by mu w tym pomagać.
Pozwoliłam się wykazać, ale nic z tego nie wyszło. Jak udało mu się posprzątać, robił z tego wyczyn stulecia, a ja nadal musiałam zbierać brudne skarpety, brudne talerze czy ogryzki ze stołu, bo inaczej by zakwitły. Teraz przynajmniej mogę się polenic przy czystym stole i podłodze i nikt mi tego nie zabroni 😀 Jak ktoś jest brudasem, to kompromisy są nie do do przeskoczenia 😉
Uważam ,że odpowiedzialność za związek oraz dbanie o niego musi być obustronne.
Mnie się wydaje, że my niepotrzebnie bierzemy tę odpowiedzialność na siebie. Po co?