Czas wyleczył mnie z kompleksów. Już nie jestem niewystarczająco ładna, zgrabna, szczupła, gładka. Już nie jestem niewystarczająco bystra, inteligentna, dowcipna i elokwentna. Nie czuję presji, by być najlepszą i ciągle robić więcej od innych.
Wyleczyłam się z syndromu najlepszej uczennicy z klasy. Tej, co to wszystko wie, doskonale się uczy, jest miła w każdych okolicznościach i nigdy się nie buntuje. Zawsze musi być “naj” i wiedzieć wszystko, co ktoś inny uważa za ważne.
Nauczyłam się odpuszczać i zauważyłam, że świat się nie zawalił. Przeciwnie – polubił mnie jeszcze bardziej. Ani nie straciłam na swojej kompetencyjności, ani nikt nie zauważył, że zwolniłam. Już nie działam na 150%. Moje 80% wystarczy. A pozostałą energię wykorzystuję na rzeczy przyjemniejsze niż obowiązki.
Wiek sprawił, że polubiłam siebie jeszcze bardziej
“Chyba z wiekiem bardziej siebie lubię. Śmieję się, że jestem Cennym egzemplarzem. I choć futerał z czasem ulega zniszczeniu, to w środku przecież stradivarius” Joanna Trzepiecińska (Źródło: „Gala”, nr 9/2009)
Zmiany, jakie następują z nagromadzonym życiowym doświadczeniem są kilku torowe. Lubimy siebie bardziej, bo przestajemy się przejmować rzeczami nieistotnymi. Patrzymy na siebie z miłością i umiemy o siebie naprawdę dobrze zadbać.
W konsekwencji wiele kobiet zauważa, że właśnie w dojrzałym wieku wyglądają zdecydowanie lepiej niż kilkadziesiąt lat wcześniej. Piękno z wnętrza wydostaje się na zewnątrz. 🙂
Przestałam się martwić tym, co powiedzą inni
“Ludzie zazwyczaj nas nie zauważają. Jak nas nawet zauważą, to nie pozwolą nam mówić. Jak już pozwolą nam mówić, to najczęściej nie słuchają. Jeżeli nawet słuchają, to zazwyczaj nie rozumieją, co mówimy. Jeśli nawet rozumieją, to najczęściej nie wierzą. Jeśli nawet wierzą, to nie Zapamiętują”. Jerzy Bralczyk
Wydaje nam się, że jesteśmy ważni dla innych. Prawda niestety jest brutalna. Obchodzimy tak naprawdę garstkę najbliższych osób. Reszta myśli o sobie i dba o własne interesy. Dlatego nie słucha nas zbyt dokładnie, myśli o tym, żeby wygadać się i zalśnić w towarzystwie. A nie o tym, by dowiedzieć się, co dla nas jest ważne. Ich problemy są najistotniejsze, nasze mają znaczenie marginalne.
Skoro tak jest, skoro tak wiele ludzi, jak to było trafnie opisane w jednym z memów, nie jest w stanie dla nas przeskoczyć kałuży, to dlaczego my mielibyśmy pokonywać dla nich oceany? Dlaczego mamy się przejmować opiniami na swój temat wypowiedzianymi przez osoby, dla których tak naprawdę nie jesteśmy ważni? Dlaczego te opinie mają wpływać na to, jakie jesteśmy i co robimy?
Czy rzeczywiście musimy być zawsze miłe? Nawet wtedy, kiedy plują, mamy udawać, że pada deszcz?
Z wiekiem coraz większa grupa kobiet uczy się asertywności, nie tylko w teorii, ale w praktyce. I wtedy opinie na temat tego, jakie powinnyśmy być…przestają mieć znaczenie, a stwierdzenie “niewystarczająco dobra” znika ze słownika. I to nazywa się wolność.
Ja też często spotykam się z teorią niewidzialności kobiet po 40. No i super, to pozwala mi się czuć jeszcze bardziej swobodnie.
Ja zmagam się z tym problemem bardzo długo. Na szczęście mam go już za sobą. Teraz z perspektywy czasu wiem, że wyczerpałem się wtedy i emocjonalnie i fizycznie bardzo mocno. 😊