Niektóre z nas mają bardzo trudną relację ze swoimi mamami. Jesteśmy wdzięczne, bo nas wychowały, dbały, wykarmiły, ubrały, motywowały. Jednocześnie jednak jesteśmy rozczarowane, bo czegoś nam jednak zabrakło. Wiele z nas czuło, że nie otrzymało takiego wsparcia, jakiego potrzebowały. Zabrakło bezwarunkowej miłości, sprawiedliwości, szczerości i otwartości. I o tym mówi poniższa historia. Historia jednej z was. Anonimowa. Bolesna i trudna.
Powiedziała, że mam pecha
„Powiedziała, że mam pecha. Wtedy, kiedy byłam pod ścianą. Poprosiłam ją o pomoc przy dziecku. A ona takimi słowami odmówiła. Wtedy zrozumiałam wszystko i pozbyłam się złudzeń.
Ale od początku.
Mama nie pracowała zawodowo. Właściwie nigdy. Wychowywała nas. Naszą czwórkę.
Gdy zaszłam (jako pierwsza wśród rodzeństwa) w ciążę, od razu zapowiedziała, że nie będzie niańką.
Tata ją poparł. Dziwnie się poczułam, zwłaszcza wtedy, kiedy cieszyłam się tak ogromnie z powodu ciąży i otrzymałam taką deklarację. Tym bardziej, że o nic nie pytałam, o nic nie prosiłam. Jednak zrozumiałam.
Mam radzić sobie sama.
No to sobie radziłam. Razem z mężem. Szło nam w tych trudnych warunkach super. Mimo że pracowaliśmy oboje, byliśmy zmęczeni i zestresowani. Nie wiem, jak daliśmy radę. Teraz gdy patrzę z perspektywy czasu – naprawdę nie wiem. Może dodawało nam sił poczucie, że nie mamy wyjścia? Że musimy dać radę.
Mama wpadała do nas. Bez zapowiedzi. Jak chciała. Obrażała się, że nie ma dziecka, bo jest z mężem na spacerze, a ja pracuję w domu. Gdy prosiłam w rozmowie telefonicznej, czy by nie mogła przyjechać innego dnia na kawę, bo mam ważny projekt do skończenia, nie słuchała, zjawiała się w najmniej odpowiednim momencie. Kipiałam. Starałam się być asertywna, ale nie zawsze się udawało. Mąż widziałam, wspierał, było mu trudno.
Minęło trochę czasu
Jakie było moje zdziwienie, gdy minęło trochę czasu. I po moim pierwszym dziecku przyszło na świat kolejne dziecko, jednak nie moje– ale dziecko brata. Wielka radość. Wiadomo, pojechaliśmy, pogratulowaliśmy. Była też mama. Zachowywała się całkiem inaczej niż po moim porodzie. Bardzo szybko okazało się, że dla dziecka brata moja mama stała się pełnoetatową niańką.
Bratowa przy wielu spotkaniach rodzinnych oznajmiała, że dziadkowie są od pomocy i ona nie wyobraża sobie inaczej. Tak ma być i koniec. Nie wiem, jak rozmawiała z moją mamą, czy w ogóle rozmawiała.
Nie byłam przy tym. Jednak widocznie musiała ją przekonać. Z drugiej strony może mamy wcale nie trzeba było specjalnie przekonywać? Może sama chciała. I tak po prostu wybrała? Miała do tego prawo.
Dojeżdżała kilka razy w tygodniu do sąsiedniego miasta
50 kilometrów w jedną stronę. Po to, żeby na cały dzień opiekować się wnukiem.
Niby nic takiego. Wielu dziadków postępuje tak samo. Spacerując z wózkiem, wielokrotnie widywałam zaangażowanych dziadków na placach zabawach.
Decyzja mamy zabolała. Nie dlatego, że chciałam tego samego, bo doskonale radziliśmy sobie z mężem sami, w opiece nad dzieckiem. Po prostu wymienialiśmy się. Na szczęście nasze prace to umożliwiają.
Zabolało, bo poczułam się odrzucona i dziwnie potraktowana. Jednak to nie był jeszcze ten moment, kiedy poczułam, że nie mam mamy. Dzisiaj mogę to z pełną świadomością podkreślić. Nie mam mamy – nie fizycznie, ale mamy, czyli osoby, która byłaby mi bliską osobą. Zrozumiałam to nieco później.
Pewnego dnia byliśmy pod ścianą
Potrzebowaliśmy pomocy. Musiałam jechać na pogrzeb w rodzinie, a córka zachorowała. To była tak zwana nagła sytuacja, w której ciężko było załatwić pomoc opiekunki.
Zadzwoniłam do mamy, czy mi pomoże. Bo dziecko chore, dzwonią z przedszkola, a ja jestem z mężem w trasie…do innego miasta. Powiedziała, że nie, bo zbiera się do brata. I jest umówiona.
Poprosiłam, czy nie mogę przywieść im córki lub jeszcze lepiej, czy nie mogą jej odebrać. Mała ma gorączkę, jest ryzyko, że przekaże chorobę kuzynowi, ale nie mam wyjścia. Teściowie są już prawie na miejscu, też w drodze na pogrzeb. Odmówiła.
Powiedziała, że nie pomoże. Tu nieco puściły mi nerwy, poprosiłam jeszcze raz, mówiąc, że nigdy jej nie proszę o pomoc. I czy nie mogłaby zrobić teraz wyjątku. Ona odpowiedziała, że jest umówiona i może mi pomóc w każdy inny dzień, ale nie dziś, kiedy jedzie do brata.
Odpowiedziałam, że dobrze, ale potrzebuję pomocy właśnie teraz, że to losowa sytuacja i nie planowałam tego. Odpowiedziała, że nie. I że mam pecha. Że mam prosić w inne dni. Bo ona ma grafik i się tego trzyma. Dodała, że w trzy dni w tygodniu jest u brata, w weekend odpoczywa, że pozostają mi dwa dni w tygodniu, kiedy może ewentualnie pomóc.
Dodałam jeszcze coś w stylu, że w rodzinie sobie przecież powinniśmy pomagać.
Usłyszałam, a w czym ty mi dziecko możesz pomóc?
To był jak policzek.
Wtedy zrozumiałam. Podziękowałam. I postanowiłam działać. Zadzwoniłam do sąsiadki, przedstawiłam sytuację. Nigdy jej nie prosiłam o pomoc, bo to starsza osoba, schorowana. Miałam obawy, ale uznałam, że to ważne. Zgodziła się pójść do przedszkola, odprowadzić ją do domu (na szczęście przedszkole blisko domu) i posiedzieć w domu z córką. Zadzwoniłam do dyrekcji, poprosiłam o to, żeby sąsiadka mogła odebrać córkę. Była to nagła sytuacja, nie miałam upoważnienia. Jednak dyrekcja się zgodziła.
Pojechałam na pogrzeb i od razu po uroczystości wróciłam do domu do córki. To był pogrzeb babci męża.
Mąż nie chciał słyszeć o zostaniu na stypie. Mieliśmy odebrać córkę tuż przed zamknięciem przedszkola, około 17. Byliśmy dużo wcześniej w domu.
Nie mam mamy?
Mamę dzisiaj traktuje jak ciocię. Kogoś bliskiego, ale nie mamę. Nie wiem, czy to rozumiecie. Bardzo się zdystansowałam. Bo sytuacja powyższa i kilka innych, równie bolesnych, pokazała mi, że czas się szanować.
Minęło wiele lat. Mam dwoje dzieci. Nie mają zbyt bliskiego kontaktu z dziadkami. Były u nich raptem kilka dni na krótkich wakacjach. Potem nie chciały. Usłyszały, że są gorszymi wnukami. Zapytałam o to mamę, czy to prawda. Wiadomo, dzieci mogą coś źle zrozumieć, czy po prostu kłamać. Była zaskoczona moim pytaniem, ale nie zaprzeczyła.
Patrzyła mi w oczy ostrym spojrzeniem.
Jest rozejm, ale miłości chyba nie ma. Jestem wdzięczna, że mama mnie wychowała, że miałam w miarę normalny dom. Po latach jednak widzę, że to, co wydawało mi się w porządku, w porządku nie jest. I nigdy nie było.
Mama wychowywała wnuki od braci
Moje od jedynej córki – nie. Niespecjalnie często je widuje. Nie mogłam nigdy liczyć nawet na doraźną pomoc. W nagłych sprawach pomagali teściowie, opiekunka, czy sąsiedzi.
Żeby tego było jeszcze mało, moi rodzice zaprzyjaźnili się z teściami i często z nimi wyjeżdżali, podróżowali, imprezowali. Nie było ich. Nauczyliśmy sobie radzić sami. I chyba wszystkim to wyszło na dobre, choć nie ukrywam, że żal pozostaje. I poczucie straty, bo dzieci, niczemu nie są winne, a jednak straciły, być może wartościową
relację, z moimi rodzicami. Nie zbudowały jej. Szkoda.
Ja mam żal. Nie rozumiem tego. Nie wiem, dlaczego tak jest. Sama mam dzieci i modlę się, żeby nie popełnić podobnego błędu. Moja mama nie miała dobrej relacji ze swoją mamą. Wychodzi na to, że ja nie mam ze swoją….oby moje dzieci nie napisały tego samego za parę lat” K.