Dlaczego nie decydujemy się na kolejną relację? Odrzucamy miłość, nie wierząc, że ona w ogóle istnieje? Odpowiedź jest stosunkowo prosta.
Bo wystarczy jedna (dwie/trzy/dziesięć związków z przeszłości), które złamały nam serce. Wystarczy raz przeżyć ten ból, rozczarowanie, doświadczyć tego kopniaka prosto w brzuch i wyszarpywania serca prosto z piersi i zdeptania jak najgorszego śmiecia. Wystarczy raz zobaczyć, jak osoba, która znaczyła dla nas tak wiele, zmienia się nie do poznania. Tylko raz. Niewiele. A może właśnie dużo? Raz. Właśnie wtedy rozumiemy, że to było bez sensu. Nasze nadzieje były złudne. Zazwyczaj wtedy wybieramy, co dalej i składamy same sobie postanowienie na resztę życia… Wolimy dojmującą i przykrą pustkę, jednak oswojoną i własną niż ryzyko wejścia w kolejny związek.
Operacja na otwartym sercu
Jest taka piosenka Mikromusic o operacji na otwartym sercu. „On działa sam…, nikt nie wchodzi….czy bez szwanku przeżyję ja” – śpiewa wokalistka. Miłość to taka operacja na otwartym sercu.
Żeby się zakochać, trzeba się otworzyć. Dopuścić drugą osobę do siebie. Bardzo blisko. Zaufać i oddać się. A to niestety jest bardzo ryzykowne.
Bo operacja trwa. Może się nie udać…Lub pozornie udać się, ale pacjent umrze…do kolejnej miłości.
Druga osoba nas zmienia. A każda miłość pozostaje po sobie ślad. Czasami blizny, zranienia. Ale i też wnioski. Niekiedy silne postanowienie, że nigdy więcej. Właśnie wtedy wybieramy swoją…ciszę.
Wolę tę pustkę
Bardzo trudno zbudować drugą relację po zranieniu. Niezwykle trudno zaufać ponownie.
Kiedy raz byłyśmy prawdziwie zakochane, wierzyłyśmy, że to ten, a okazało się, że to kompletny niewypał. Kogoś źle oceniłyśmy… W tym, jak kogoś widziałyśmy, było w tym wszystkim więcej naszych czczych życzeń niż rzeczywistości. Nie wzięłyśmy pod uwagę, że można być takim interesownym, tak mącić i oszukiwać. Sądziłyśmy, że to niemożliwe…
Kochałyśmy, ale niekoniecznie tę drugą osobę, ale nasze wyobrażenie o niej. Oddałyśmy wszystko. W zamian dostałyśmy ironię losu, szyderczy chichot i wyrzucanie sobie, jak mogłyśmy być tak naiwne.
Wtedy właśnie wybieramy bycie samą. Niektórzy określają to jako „pustkę”, swoją, ale oswojoną i w gruncie rzeczy przytulną. Lepsza ona niż niepewna przyszłość.
Dlaczego?
- Bo nie przeżyjemy drugiego takiego zranienia,
- nie wierzymy, że mogłybyśmy wybrać dobrze,
- być może sądzimy, że przyciągamy nie takie osoby,
- mamy pecha do mężczyzn,
- wszyscy faceci są tacy sami,
- świat dzisiaj nie sprzyja pięknym, głębokim relacjom.
To smutny aspekt współczesnych czasów, w których coraz częściej wybieramy swoją pustkę niż cudzy fałszywy gwar. Działamy rozsądnie. Nie można nam niczego zarzucić, jednak niesmak pozostaje…