Wychowane w patriarchacie

1

Liczy się to, co teraz. I niby prawda, bo przeszłość nie ma większego znaczenia. Problem w tym, że coś, co wydaje się nam zaszłością, czasami nie do końca do niej należy. Niby uznajemy, że to już minęło, a tak naprawdę nie mamy racji. Oszukujemy się. Celowo (żeby poprawić sobie humor) lub całkiem nieświadomie (bo pewne schematy tak mocno nam wdrożono, że nie potrafimy inaczej). Dobry przykład na tę tezę? Patriarchat. Niby dzisiaj liczą się związki partnerskie, sprawiedliwy podział obowiązków – taki układ uważamy jest za najlepszy dla kobiety, mężczyzny i rodziny. Problem w tym, że piękne deklaracje niekoniecznie mają związek z rzeczywistością. Może się nam wydawać, że jesteśmy za
równouprawnieniem, a i tak postępujemy inaczej. Przykłady z życia aż się mnożą….i okazuje się, że mimo upływu lat, wcale tak dużo się nie zmieniło.

Wychowane w patriarchacie

Patriarchat dzisiaj. Dziewczynka gotuje

Znajoma wymaga od ośmioletniej córki, żeby po powrocie ze szkoły odgrzewała obiad
dziesięcioletniemu synowi. Młodsza dziewczynka ma w jej odczuciu być bystrzejsza od starszego brata.

Bo mimo że on kończy lekcje wcześniej, to nie potrafi nic zrobić w kuchni. Zresztą, gdyby ona pozwoliła mu na to, „on najpewniej spaliłby dom”. Informuje mnie znajoma ze śmiechem. I ją to naprawdę bawi.

Wcale nie przeraża, czy delikatniej – nie zastanawia ani trochę. Ot taka sytuacji. I co z nią zrobić?

Dawniej było zresztą podobnie. Ola, która napisała do mnie w tej sprawie, do dzisiaj nie może wyjść z podziwu, opowiadając: „Pamiętam chorobę mamy. Mamy niepracującej zawodowo, która lubiła wszystko i zawsze robić sama. Gdy coś próbowaliśmy jej pomóc, zazwyczaj twierdziła, że kręcimy jej się w kuchni i nas szybko wyganiała, pokrzykując niby groźnie, a tak naprawdę ciesząc się, że idziemy i ma święty
spokój. Pewnego razu zachorowała. Musiała leżeć w łóżku. Miałam kilkanaście lat – raczej bliżej 10 niż 16. I na moje barki spadł obowiązek przygotowywania obiadów. To były wakacje. Miałam więcej czasu, dlatego codziennie maszerowałam do sklepu po filet z kurczaka i przygotowywałam na jego bazie obiad. Nie potrafiłam niczego innego. Inne mięsa i obróbka ich mnie przerażały, a że obiad u nas to było drugie danie, to nie miałam dużego wyboru. Musiało być mięso, bo przecież czym innym się nie najemy, jak
twierdziła mama…Więc było skromnie, prosto. Tata był w domu po pracy. Mógł coś przyrządzić ok 16.30, gdy wracał. Mógł też zrobić coś wieczorem,
przygotowując obiad na następny dzień. Nie zrobił ani razu. Moi bracia, jeden starszy o 2 lata również nie kiwnął palcem. Mógł pomóc. Nawet nie wpadł na to. Panowała niepisana zasada, że skoro mama jest chora, to zastępuje ją córka. Nie jej mąż, nie starszy syn, ale córka. Ja tylko słyszałam od „mężczyzn domu:, czemu znowu kurczak i że to nie jest dobre…wstydziłam się. Jako małe dziecko byłam zła, że nie sprostałam. Dzisiaj gdy o tym myślę, to aż się gotuję. Bo nie jestem zła na siebie, ale na nich – na tatę, mamę, braci…”.

Nie zostawię syna samego

Inna opowieść kobiety około 40 roku życia. Padło stwierdzenie, że nie zostawi w domu samego 11 latka na 2 godziny, zanim ona wróci z pracy. Musi przyjechać babcia i pilnować dzieci. Gdyby chodziło o córkę, która ma 8 lat, to mogłaby siedzieć sama, ale starszego brata nie zostawi samego, ani też z siostrą. Przez 2 godziny – dla podkreślenia, powtórzę.

Wnioski?

Wcale mnie to jakoś szczególnie nie dziwi. Wielu rodziców mówi, że chłopcy mają słabe pomysły, to o ich zachowania najbardziej drżą. Dlatego nie zostawią ich samych, nawet przez chwilę. Tylko właśnie, czy to nie powinno zastanawiać, dlaczego tak jest? Czy aby od samego dzieciństwa nie traktuje się inaczej córek i synów? Te pierwsze uważa za rozważne, odpowiedzialne, mądre, a chłopców od razu obdarza się mniejszym zaufaniem? Jaki to ma wpływ na dalsze losy?

Co z tak groźnym etykietowaniem i jego skutkami? Czyli określaniem, kto jaki jest – i to przez rodziców, którzy mają ogromny wpływ na to, jak na siebie patrzą dzieci. Czy to nie nasza, rodziców wina, że chłopcy uważają, że nie dadzą rady?

Zawsze ważniejszy był brat

Poczucie, że mężczyzna jest ważniejszy towarzyszy ludziom w wielu kulturach od wieków. Jest ono tak duże, że dopiero urodzenie potomka płci męskiej w wielu miejscach na świecie tak naprawdę się liczy. I także dzisiaj w XXI wieku. Dziewczynka to „koszt”, na który się inaczej patrzy. Chłopiec to z kolei zysk dla rodziny, na który się chucha i dmucha.

„Zawsze ważniejszy był brat. Czułam to już od najmłodszych lat. To on dostawał wszystko nowe. Ja miałam po nim. Jego edukacja była ważniejsza. Zapisywany był na dodatkowe zajęcia, wyjeżdżał na lepsze wycieczki. Ja byłam tylko dziewczynką. Miałam być cicha, spokojna, nie wychylać się. W domu było skromnie, zaczęłam szybko jako nastolatka pracować. Swoje pieniądze przeznaczałam na ubrania, których miałam niewiele. Bo wstydziłam się przed rówieśnikami…Brat też „dorabiał”, ale swoje pieniądze odkładał. Za ubrania przynosił paragony, kładł metki. Mama mu oddawała. Mi nigdy. Zresztą,  ja nie miałam odwagi postępować tak, jak on. Kupowałam sobie coś nowego i pokazywałam mamie. Ona nie pytała, czy oddać mi pieniądze, ja nie prosiłam. Chodziliśmy do jednego liceum. Mieliśmy przez rok tę samą książkę – to ja musiałam ją nosić w plecaku do szkoły. Przynosić wyżej na piętro do brata, bo miał pierwszy daną lekcję, później ją odbierać, żeby na kolejną mieć dla siebie. Następnie zanieść do domu. Dzisiaj wydaje mi się to absurdalne. Jednak po latach niewiele się zmieniło. Brat nadal jest ważniejszy dla rodziców. Jego dzieci również. Wszystko im uchodzi płazem. Moje dzieci są oceniane ostrzej, niesprawiedliwie. W sumie…doszło do tego, że odwiedzają dziadków bardzo rzadko.  Mają dość, choć ja je zachęcam, one się buntują. One mają odwagę. Ja mimo wielu lat na karku – nie”. Kasia

Wychowane w patriarchacie

Wychowane w rodzinie, w której królował patriarchat, możemy zgadzać się z tym stylem i powtarzać go w dorosłym życiu. Wiele z nas ma silnie wpojone, że mężczyzna jest ważniejszy, silniejszy, mądrzejszy, że bez niego ani rusz. To on rządzi.

Możemy też wybierać całkiem inną drogę. Świadomie i konsekwentnie odcinając się od tego, co było.

Wychowywać synów na mądrych ludzi, a nie na królewiczów. Dbać o to, żeby córki były niezależne i pewne siebie. Uczyć dzieci – każdej płci – że dom nie prowadzi się sam, pranie samo nie pierze, nie rozwiesza, a obiady same się nie gotują. Możemy odrzucać początkową potrzebę wygody i zmierzyć się z tym, żeby pozwolić dzieciom pomagać. Przetrwanie bałaganu, kuchennych niewypałów, szybko przynosi oczekiwane rezultaty. Tylko potrzeba morza cierpliwości i dystansu…

Jest też inna droga. Pozorne przeciwstawianie się założeniom patriarchatu, narzekanie na nicnierobiących mężów i…wychowywanie synów na panów świata. Wkurzanie się, że mężczyzna życia taki nieogarnięty i jednoczesne twierdzenie, że lepienie pierogów to nie zadanie dla nastolatka. Można chuchać i dmuchać na synusia, stawiając go na podium i odrzucać córkę, jednocześnie irytując się na męża, którego nigdy nie
ma, gdy jest potrzebny. Można też wyciągnąć wnioski ze schematów, które nam wdrożono.

Przepracować przeszłość, która ma znaczenie i zacząć od nowa. Lepiej.
Zrozumieć, że naprawdę da się inaczej. Bo teraz to my jesteśmy matkami i od nas naprawdę wiele zależy.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj