Im mam więcej lat, tym bardziej szanuję swój czas. Nie lubię go marnować. Gdy odpoczywam, pozwalam, by przepływał między palcami, robię to świadomie. Właśnie wtedy łapię głębokie oddechy…. Odcinam się i dystansuję. Sprzątam w głowie. Jednak to zamierzony proces, nie przypadkowe działanie. Robię to, bo chcę, bo tego potrzebuję. Nie znoszę z kolei gdy z głupoty i ograniczeń systemu, procedur, ludzi marnuję cenne chwile, które mogłabym spędzić na wiele innych sposobów. Mam świadomość, że
czas jest policzalny. Tak naprawdę nie wiem, ile mi go zostało. Coraz częściej odczuwam niedoczas. Dlatego już nie rozdaję czasu na prawo i lewo. Przeciwnie – cenię najbardziej go na świecie. Ty też?
Stałam się wybredna
Stałam się wybredna. Ciężar moich myśli przeszedł z – czy oni mnie lubią na – czy ja chcę z nimi przebywać? Nie myślę o tym, czy inni mnie akceptują. Staram się być po prostu dobrym człowiekiem.
Dla siebie. Nie po to, by się komuś przypodobać.
Uśmiecham się, jestem pomocna. Ale nie po to, by zyskać to samo. Bo ja komuś, to on mi też. Nie myślę tak intensywnie o innych jak kiedyś… Nawet w trakcie pomagania. Nie rozważam, czy docenią to, co robią, co sobie pomyślą. Nie poświęcam na to czasu.
Myślę o sobie. Robię to, co uważam za słuszne. Z pełną świadomością, że nigdy nie zadowolę wszystkich. Podejmuję takie decyzje, żeby sama ze sobą dobrze się czuć. Bo wierzę, że tak trzeba. Bo taka jestem. Nie krzywdzę innych. Nie tylko ze względu na nich, ale przede wszystkim z uwagi na siebie.
Bo wiem, że jeśli rzucasz błotem naokoło, to masz bagno w sercu.
To znacznie ułatwia życie. Niczego nie oczekuję. Jestem dużo rzadziej rozczarowana.
Nauczyłam się brać to, co dobre, resztę odrzucać.
Rozumiem, że ludzie nie myślą o mnie tyle, ile sądziłam. Tak naprawdę większości z nich wcale nie obchodzę. Mają swoje życie, swoje problemy. I dobrze. Wiem, że nie mam nieproszonych widzów.
Dlatego szybciej odpuszczam sobie, wybaczam błędy, dzięki temu jestem w stanie okazywać większą empatię innym. Już nie chowam urazy. Ona mnie zatruwała. Dziś szkoda mi na nią życia.
Lubię siebie
Naprawdę polubiłam siebie. Bez makijażu, w dresie, rozczochraną, bladą, zaspaną. Gdy wychodzę na ważne spotkanie i gdy nic mi się nie chce. Mieszającą herbatę i smażącą naleśniki. W wysokich obcasach i w kapciach. W lecie z piękną opalenizną i zimą z katarem.
Akceptuję swoje ciało. To, że bywa zmęczone, zbuntowane, że nie zawsze chce współpracować.
Uśmiecham się do potarganych myśli. Już ich nie przeganiam z miotłą w kąt, ale przyglądam się im z ciekawością. Dlaczego się pojawiły, co przynoszą? Może posłuchać ich i zobaczyć, co się dalej wydarzy?
A może tylko pozostawić w sferze wyobraźni?
Akceptuję swoją naturalność, niedoskonałość. Nie denerwuję się na to, że czasami nie ogarniam. Nie próbuję być nieomylna. Przepraszam, gdy nawaliłam i idę dalej. Próbuję lepiej, cały czas się uczę. I nie mam z tym problemu. Przeciwnie – nowe doświadczenia sprawiają mi ogromną frajdę.
Korzystam z życia na własnych zasadach
Korzystam z życia. Zachwycam się codziennością. Od drobiazgów po wielkie wow podczas podróży.
Często w ciszy i w spokoju. Niekoniecznie w gwarze i z ludźmi. Lubię być sama, czasami wolę towarzystwo zwierząt niż ludzi. Jeśli mam wybór między kiepskim czasem ze znajomymi a byciem samą, to wybieram odpoczynek sama ze sobą.
Z wiekiem coraz bardziej lubię siebie, coraz bardziej doceniam rodzinę i zdrowie. To już nie są puste deklaracje, ale coś, co czuję cała sobą.
Dlatego tak nie lubię marnowania czasu. I z tego też powodu coraz bardziej szanuję swój czas.
Bardzo dobrze robisz kochana.